Kolejny tydzień minął dokładnie tak samo jak poprzedni: szkoła-
szpital-dom. Dzieciaki chyba czują już nadchodzące święta, bo są nie do
zniesienia. Przez to jestem stałą bywalczynią apteki, gdyż moje
nauczycielskie gardło jest na wykończeniu. Zmęczona po pracy pędzę do
Piotrka. Niestety on też mi humoru nie poprawia, bo ciągle jest
nieprzytomny. Lekarze mówią, że jego wybudzenie to tylko kwestia czasu,
więc codziennie gnam do szpitala z nadzieją, że może ten czas już
nadszedł. Niestety codziennie się rozczarowuję...
Sobota. Obudziłam się, gdy było jeszcze ciemno. 6. No tak. Między
innymi dlatego nienawidzę zimy. Nagle zrobiło mi się strasznie
niedobrze. W ostatniej chwili dobiegłam do łazienki. Po wyjściu
zaparzyłam sobie herbatę miętową w międzyczasie zastanawiając się co
mogło mi zaszkodzić. Nie był to najlepszy pomysł bo mniej więcej przy
kanapce na drugie śniadanie znów wylądowałam w łazience. Pięknie mi się
ten weekend zaczyna... Położyłam się z powrotem do łóżka w nadziei, że
może będzie mi lepiej. I to był kolejny błąd. Na szczęście obyło się bez
kolejnej wizyty przy muszli klozetowej. Włączyłam więc telewizor, bo on
zawsze mi pomagał na wszelkie choroby. Nagle doznałam olśnienia. Lekko
drżącymi rękami wygrzebałam z szuflady kalendarzyk. Od trzech dni
powinnam mieć okres. Miałam za dużo na głowie żeby to zauważyć. Cholera.
Co mam teraz zrobić? Zadzwonię do Diany. Odebrała, gdy już miałam się
rozłączyć.
-Lepiej żebyś miała dobry powód, dla którego budzisz mnie o 6.30 w sobotę.-jak na nią mówiła całkiem spokojnie.
-Chyba jestem w ciąży.
Cisza. Przetrawia informację.
-CO!!??
-Którego słowa nie zrozumiałaś?
-Ale jak to w ciąży? Z kim?
-No przecież nie z Kubusiem Puchatkiem. Nie zadawaj głupich pytań tylko kup mi test ciążowy.
-Czemu ja?
-Bo i tak za chwilę do mnie przylecisz więc się na coś przydasz.
Poza tym jest mi tak niedobrze, że musiałabym wziąć ze sobą kibel
przenośny.
-Ok. Będę za 15 minut. Trzym się.
-Yhym.
Czekając na moją przyjaciółkę usiłowałam sobie to wszystko jakoś
poukładać w głowie. Właściwie to od kilku dni się źle czułam, ale dopóki
nie przeszkadzało mi to w normalnym funkcjonowaniu nie przejmowałam się
tym. Właśnie zaczęłam sobie wyobrażać, co moja mama powie na fakt, że
będzie babcią, gdy przyszła Diana.
-Powiedziałabym ci, że wyglądasz kwitnąco, ale nie będę kłamać. Chociaż... Jesteś zielona jak trawa na wiosnę.
-Przerzuciłaś się na botanikę? Gdybyś się czuła tak jak ja też byś była zielona. Masz ten test?
-Mam. Poradzisz sobie?
-Nie przeginaj...
Czekałam na wynik jak na wyrok. Bałam się co tam zobaczę. Chociaż z
drugiej strony zdążyłam się przyzwyczaić do myśli, że będę mamą.
-Diaanaaa! Chodź tu i weź zobacz co wyszło. Ja się boję.
-Dwie kreski.
-Dwie kreski...-powtórzyłam.-Pokarz.
-No patrz. Dwie kreski jak wół. Czyli że będę ciocią?
-Czyli, że ja będę mamą...
Diana wybuchła śmiechem. Jednak widząc mój wzrok usiłowała się opanować.
-Przepraszam, ale jakoś sobie tego nie wyobrażam. A tak na marginesie to słyszałaś może kiedyś o czymś takim jak prezerwatywa?
-Nie zaczynaj. I tak pewnie będę musiała się nasłuchać od mojej matki.
Jakoś nie zwróciła uwagi na moje słowa, bo ciągnęła dalej.
-Ja rozumiem miłość, ale kurde! Żeby o tak prostej rzeczy nie pomyśleć? Nie macie 16 lat!
-A tobie się nigdy nie zdarzyło zapomnieć?
-A byłam kiedyś w ciąży?
-No nie... Diana?
-No...
-A co będzie jeśli Piotrek się nie obudzi?
-Oszaleję... A dlaczego się ma nie obudzić? Przecież to tylko kwestia czasu, prawda? Więc nie panikuj, bo zaszkodzisz dziecku. A dopóki Piotrek nie może, ja się tobą zajmę.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witajcie pod kolejnym rozdziałem :) Krótki, ale mamy nadzieję, że choć trochę Was zaskoczyłyśmy;) Przed nami jeszcze jeden, epilog i koniec...
Pozdrawiamy :)